Być może temat byłby lepszy na czas kanikuły, ale podejmuję go teraz, bo w sumie na trenażerze pocę się dużo intensywniej, niż w lipcowym szczycie. I pewnie nie ja jeden mam okazje wylewać siódme poty nawet zimą. Rzecz będzie dotyczyła nawadniania, a dokładniej uzupełniania tego, co tracimy podczas intensywnych zajęć ruchowych wszelkiego typu. To, że trzeba uzupełniać płyny wiedziałem, to, że jakieś tam mikro coś tracimy też wiedziałem, ale dokładnie co i jak to uzupełniać to już tak średnio jarzyłem. Aby świadomie wspomagać formę mozolnie i z bólem nieraz budowaną mając chwilkę pogrzebałem w internetach. Się okazało, że picie podczas treningów, czy zawodów to podstawa, zwłaszcza takich powyżej 1.5 h lub w warunkach powodujących dużą utratę płynów. Żadna w sumie nowość. Ważne zaś, co pijemy? A tu kluczowym elementem, o którego odpowiedni poziom winniśmy dbać, to sód. Tak jest, ten z soli. Druga rzecz to odpowiednia ilość węgli w napoju, aby płyn był maksymalnie szybko przyswajany. Najlepiej, aby było to blisko górnej granicy pozwalającej dorzucić maks energii, ale dać zachować napojowi izotoniczność.
Posprawdzałem najbardziej popularne pałerejdy i inne formówy i okazało się, że sodu praktycznie tam nie ma, a i kalorii moglibyśmy dostać więcej, jak już je łykamy. Pal licho kalorie, martwi to, że kluczowego sodium nie uzupełniamy, a to już może być poważna sprawa. Doczytałem się też, że dzieje się tak dlatego, że wyniki badań marketingowy popełnione, gdzieś w USA pokazały, że konsumenci niechętnie sięgali po kompletne w składzie, ale słonawe izotoniki. Producenci poszli, więc w stronę atrakcyjnych kolorów i dodania witamin, które podczas zawodów, czy intensywnego treningu w zasadzie nic nam nie dają. Sód dorzucają w masakrycznie śladowej formie, chyba tak od oka, żeby w ogóle był.
Jeśli ktoś chce spożywać tą chemię to proszę bardzo, niech jednak pamięta, że w żaden sposób nie zabezpiecza się w ten sposób od skutków odwodnienia, a zwłaszcza ubytku sodu, którego poziomu spadek gwałtownie wpływa na wydolność organizmu.
O tym, jakie powinny być optymalne proporcje najefektywniejszego izotonika i jak łatwo domowym sposobem go zrobić, a potem szybko zmienić w potreningowy hipertonik inną razą.
Posprawdzałem najbardziej popularne pałerejdy i inne formówy i okazało się, że sodu praktycznie tam nie ma, a i kalorii moglibyśmy dostać więcej, jak już je łykamy. Pal licho kalorie, martwi to, że kluczowego sodium nie uzupełniamy, a to już może być poważna sprawa. Doczytałem się też, że dzieje się tak dlatego, że wyniki badań marketingowy popełnione, gdzieś w USA pokazały, że konsumenci niechętnie sięgali po kompletne w składzie, ale słonawe izotoniki. Producenci poszli, więc w stronę atrakcyjnych kolorów i dodania witamin, które podczas zawodów, czy intensywnego treningu w zasadzie nic nam nie dają. Sód dorzucają w masakrycznie śladowej formie, chyba tak od oka, żeby w ogóle był.
Jeśli ktoś chce spożywać tą chemię to proszę bardzo, niech jednak pamięta, że w żaden sposób nie zabezpiecza się w ten sposób od skutków odwodnienia, a zwłaszcza ubytku sodu, którego poziomu spadek gwałtownie wpływa na wydolność organizmu.
O tym, jakie powinny być optymalne proporcje najefektywniejszego izotonika i jak łatwo domowym sposobem go zrobić, a potem szybko zmienić w potreningowy hipertonik inną razą.