Humus traktuję poniekąd z nabożną czcią, bijąc dziękczynne pokłony, że mogę go gościć w lodówce. To moja podstawowa pasta, którą konsumuję w postaci smarowidła, jak i kremu do maczania i spożywania surowych warzyw. To jeden z filarów mojego odżywania. Przed i po treningu, na śniadanie lub kolację, a najczęściej, jako śróddzienny przekąskowy dodatek. Sprawa jest prosta: ciecierzyca - proteiny i węgle, tahini - wapń, potas i inne makrusy i mikrusy plus legion witamin, do tego czosnek, coby nie łapać przeziębień. No i elastyczny jest skubany. Klasyczny humus to baza, a jeśli chcę wariacji wystarczy dodać ulubionych przypraw, suszonych pomidorów, kaparów, czy oliwek i mamy kalejdoskop smaków. Dzięki temu nigdy mi się nie znudził.
Salutem.
Salutem.